Darzę Jojo Moyes specjalnymi względami i biorę zawsze jej książki w ciemno. Pomimo, że to nie do końca mój gatunek. Jednak ta autorka pisze książki obyczajowe lekko, ale poruszając ważne i niejednokrotnie trudne tematy. Ta książka to jedna z pierwszych, którą w oryginale czytałam bardzo dawno. I chociaż nie jest to jej najlepsza pozycja, to wciąż będę kochać bezgranicznie autorkę.
Australijskie żony.
Tuż po II wojnie światowej młode, australijskie żony zebrane na jeden stary lotniskowiec zostają zabrane do Wielkiej Brytanii. Tam mają rozpocząć nowe życie. Zostawiając za sobą znany świat i bliskich wyruszają w długą podróż, która dla wielu będzie początkiem zupełnie czegoś nowego. Dla jednych będzie ucieczką, dla innych przygodą.
Na pokładzie spotykamy bardzo różne dziewczyny, które próbują przetrwać ponad miesięczny rejs. Młode, pragnące rozrywki i miłości kobiety często będą musiały zmierzyć się z pokusami jaki niesie statek obsługiwany przez mężczyzn. Same też zmierzą się z własnymi słabościami i z przewrotnym losem, który często wyraża się w krótkiej notce: „Nie przyjeżdżaj”.
Na starym lotniskowcu.
W książce poznajemy bliżej kilka żon, kapitana oraz jednego z marynarzy. Każda z tych osób ma zupełnie inne problemy, zmaga się z czymś innym i trochę inaczej myśli o całej tej sytuacji. Dzięki temu, że autorka wprowadza nas w świat tylu osób odnosi się wrażenie, że statek żyje. Przyglądamy się temu, co robią kobiety, ale również od czasu do czasu załodze statku czy kapitanowi. Wszystkie historie są ciekawe, przejmujące i niosą ze sobą konkretne emocje, co sprawia, że nabieramy sympatii bądź antypatii dla bohaterów, potrafimy wytłumaczyć sobie ich zachowania. Moyes jest mistrzynią emocji i tutaj również to pokazuje.
Dialogi i sytuacje, zwłaszcza pomiędzy marynarzami, a kobietami momentami były dla mnie nieco sztuczne i przerysowane. Czułam, że to były pisarskie początki Moyes. Czasem po prostu w tym pisaniu była nieco niezgrabna. Sama historia również trochę różni się od innych jej książek – mamy tutaj czasy znacznie odleglejsze niż w innych jej książkach (podobne są tylko w ostatniej, swoją drogą najlepszej Światło w środku nocy). To powoduje trochę, że na początku trudno się wgryźć w tę historię. Nie ma też takiej wiodącej postaci, której można by się uczepić, przez co początkowo czytelnik może czuć się trochę rozbity.
Historia o australijskich żonach przewiezionych do Wielkiej Brytanii na pokładzie starego lotniskowca jest prawdziwa – opowiedziała ją autorce babcia, która brała w tym udział.
Mimo to przeczytałam książkę z przyjemnością i mogę ją polecić. Nie jest to jednak lektura, która niesamowicie porwie i zachwyci – ot, taka po prostu Jojo Moyes.
Podsumowanie.
Nie jest to najlepsza książka Jojo Moyes, ale to ciągle Jojo Moyes. Czuć tam jej styl, sposób opowiadania, a historia jest niebanalna. Do tego prawdziwa, co nadaje wszystkiemu niesamowitej magii. Czytało się przyjemnie, aczkolwiek na początku ciężko było się wgryźć w historię, zapewne dlatego, że dużo bohaterów wypowiada się z wielu perspektyw.
Autor: Jojo Moyes
Tytuł: W samym sercu morza
Wydawnictwo: Między Słowami
Moja ocena: 4/5.
Za egzemplarz dziękuję Wydawnictwu.